Patrząc na prace fotografów posiadaczy aparatów fascynuje mnie fakt, że większość uważa się za artystów już w momencie wykonania pierwszego zdjęcia.
Bo oto jest. Pierwsze świadome pstryk.
A, że słabe?
Tak miało być!
Każdy się kiedyś uczył!
Lepiej pokaż swoje!

I płynie z powyższego dobry wniosek - każdy się kiedyś uczył. A gdy się uczył, to pytał, zdobywał wiedzę i wciąż pytał. Nie wjeżdżał do galerii z pierwszą odbitką mówiąc „jam Ci to zrobił, tak miało być”. W zasadzie sam argument i fundamentowanie faktu lichej jakości zdjęcia absolutnym przekonaniem, że tak oto być miało, jest intrygujące. Paradoks nam się rodzi. A reszta truchleje, bo z jednej strony zaprzeczenie jakby praca słabą być miała, a z drugiej przyznanie, że przecież każdy jeden niepasujący do siebie detal, patelniane światło, paleta jak z warzywnej sałatki i kompozycja godna nikogo właśnie takie miały być. I kropka. Żryj gruz.

Od dłuższego czasu zastanawia mnie jak to jest, że gdy pójdziemy do sklepu po pierwszą wiolonczelę to po prostu, jak by nie patrzeć - mamy wiolonczelę.
Gdy jednak kupujemy aparat to automatycznie stajemy się fotografem. Mimo, że tak naprawdę po prostu mamy aparat.
I nic złego jest w samym maniu. Tylko skąd mniemanie?

Kim jest ten cały mityczny fotograf? Opowiem Ci o mnie.
Kiedyś myślałem, że to ktoś, kto robi ostre i dobre technicznie zdjęcia. Przeszło mi po kilku dniach, z kilku prostych powodów. Widziałem ogrom technicznie doskonałych obrazków, które porywały mniej więcej tak, jak film o facecie w łodce. Mówiąc wprost - nie bardzo porywały. Widziałem też ogrom nieostrych, prześwietlonych, krzywych klatek, które miały w sobie to tak zwane coś.
I właśnie tym czymś warto się interesować.

Pomyślałem sobie wówczas, że jeśli chcesz być dobrym fotografem, to musisz być zaciekawiony. A przynajmniej czymś się ekscytować. Musisz mieć pomysł. Musisz mieć chęć pokazania tego wspomnianego cosia, a do tego mieć promil wrażliwości, by pokazać codzienność w zaskakującym pryzmacie. Nie znaczy to wcale, że musi być ten coś zupełnie przewrotny. Nawet prozaiczne momenty wyłuskane z rzeczywistości mogą zaskoczyć. Zauważyć coś zwykłego, to już wybitna cecha.

Trzeba być muzykalnym. Rezonować z tym co fotografujemy. Tymczasem z racji dostępności fotografii jako medium wpadamy z rozpędu w bezkształtny wodospad banału, do którego nieliczni tylko potrafią wprowadzić pewnego rodzaju bulgot niepokoju. Bo nie każdy może być. Fotografem, pisarzem czy wiolonczelistą.
I nic nie jest złego w samym maniu. Byle nie mieć złudnego mniemania.

Fotka, presecik i gotowe. Everybody shoots.
A odbiorca? On coraz częściej zauważa, że szuka w izostylicznej przepaści bez wyrazu. Wśród ludzi, którzy nie wychylają się ponad nic w swojej wizualnej trywialności. Bo przecież łatwiej jest kupić nowy preset, zamiast pomyśleć „co chcę pokazać i dlaczego”. A potem? A potem polecić ten preset na grupie, którą czyta kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy osób, chcących być - no a jakże - artystami.

Jak tylko ktoś podsunie im pomysł.
Na kadr.
Na styl.
Na wszystko.